Jeszcze chyba nigdy na wyjazdach nie byłem tak zarobiony żeby nie móc przysiąść i czegokolwiek sklecić by nie zapomnieć co się tego dnia działo. Ale tak to ewidentnie jest kiedy w samolocie na 100 pare siedzeń 18 było nasze. Pierwszy raz nikt nie pytał dlaczego wiozę elektrownię atomową – miło! Pierwszy raz mogłem spakować nawet pastę do zębów,a  32kg to jest moja waga docelowa, poniżej nie ma co się łudzić to tylko męczarnia, a nie bagaż nurkowy. Na takiej eskapadzie jeszcze nigdy nie byłem. Ekipa na początku oswajała się w stadkach, niechętnie. Było ryzyko, że mogli nas wysadzić już nad Sycylią więc strach był, że tak faktycznie się stanie. Może stąd te obawy przed integracją?

kolędowy dyrygent robił robotę już od gejta po imprezę w przejściu

Na pewno wcześniejszy wylot Leona mógł być tym podyktowany!  W każdym razie z racji niemożności nie szyderowania ogień zaczął lać już się przed first priority gate number jakiśtam. Po zameldowaniu na siedzenie, nastąpiła komenda: Fabiś podnoś rękę, wyciągaj białe rękawiczki,  przejmujemy kontrolę nad tym klubem. Część załogi mogła czuć lekkie zażenowanie, niestety jak to mawiał pradziad mego dziadka z ramienia ojca stryja – „burdelem nie jestem, wszystkim nie dogodzę”. Wyłączyliśmy telefony 🙂

a potem je włączyliśmy bo kapitan pozwolił

pani przeprasza już 7my raz!

Lotu było tyle, że zdążyliśmy zatarasować korytarz, zrobić litr Coli w wersji świątecznej i trzeba było siadać. Podobno jednych telepały turbulencję, innych telepał jakiś amerykanin w płynie, a jeszcze innymi był Fabiś pół człowiek pół piguła ale o tym później. Z racji już ledwo co działającego glutenu i OK ( oczów? 😀 ) w coli, spora część załogi zaczęła odczuwać niedosyt.

biorę wózek i tamtą matke, reszta wasza

Co ciekawe po 21 w kraju tym przepięknym nastąpiła prohibicja. X1 (bus przewożący przez całą Maltę) stał na miejscu. Nastąpiło więc zwolnienie celulozy i dorzucenie popiołu w płuca. I tu część stada zrobiło drugą cześć stada w wała. Se wsiedli i se pojechali, zostawiając nas z rozdziabionymi twarzoszczękami. Ale yy jak? To oni pojechali? to nie ma ich jeszcze na lotnisku? O wy bando…

no i se wzięli i pojechali… łachmaniury ale kwintesencja pozostała 🙂

 

Tak więc następny bus był za 40min. Kaja zaczęła densing with a star, Artury w fazie, my na talarkach przeklinaliśmy ten dzień w którym znowu nasze oczy ujrzą zdradzietnych ex „kolegów”. Następny kierowca był też jakiś dziwny. Siedzenie miał nie po tej stronie co trzeba. Drzwi też otwierały się nie po tej stronie. Jechał gość pod prąd, ja nie wiem, chciałem pomóc ale nie nie nieee pomogłem…

droga na Brześć sześćset sześćdziesiąt sześć

Było ubezpieczenie, więc kolejne turbulencje dodane w cene wycieczki. Godzinę później wbiegamy na prom. Maj frend maj frend, kant goł der – warum? zapytałem z niemca… Maj frend next bołt is tłenti past midnajt… O by to fiut… Kolejna godzina w plecy…

o dziwo tylko w damskiej był takie napisy, miejscowe jakieś wściekłe w ch#j agresywne chyba? 😀

O ile przez drogę w autobusie jakoś wulgaryzmy ustąpiły miejsca talarkom o tyle tu zaczął się dziki wyżyw. Już wy będziecie mieli zdjęcia 😀
„Użytkownik Divelife.pl umieścił 344 zdjęcia na którym Cię nie ma” dziękujemy 😉 W końcu  Maltańczycy też nas mieli dość. Masz tu jednego euro daj w zamian papierosa tylko już opuść tę wyspę.

Pacz Onion, na downa już tu nieświadomie zaczęliśmy 😛

Punktualność naszych kolegów którym też w autach siedzenia ktoś pozamieniał była w punkt. Kwadrans studencki połączony z przerwą na peta. Się weź tu umów człowieku 😛 Tak więc po trudach podróży ostatecznie dotarliśmy na kwaterę i padliśmy jak konie po westernie. A inni już spali… Bastardo…

sprawdza językiem czy kopie

GOZO o zgrozo nozo, znaczy nocą

a śmieliśmy się że lepszych aut tam nie mają?

to wzięli nas na pakę w aucie z ceratą na dachu… od takiej wypiździawki przetrzeźwiałby nawet kwaśniewski

Pobudka, szybkie ogarnięcie okolicy… do morza blisko

a samo morze od rana pokazywało rogi

 

i cyk jajeczko… tata na garach

Cyk fajeczka, cyk dwójeczka, cyk jajeczka przerzucamy szmeliwo w kastry i uderzamy  w pierwszą miejscówkę. Jakiś tam bay Szlendi marudendi itp 😉 nazw nie ogarniam ale całkiem urokliwe miejsce.

pod ceratą fajnie jest, pod ceratą fajnie jest… mantra

Wywalamy szpej po nocy krótkiej, stosunkowo powoli. Pierwsze omówienia, ustalenia. Co gdzie z kim i jak. Klasyka.

pojemniki na polaków

widziałem takie coś kiedyś na damskich majtkach ale że tu? 😀

 

Rozpływanie i wyważenie się sprawiło na początku wszystkim problemy. Turek wygrał w kategorii heavy weight champion – 19kg ołowiu 😀 Nie wiem czy tyle likwidatorzy na dachu Czarnobyla mieli na sobie ale okeeeej. Ja dopchałem kamieniami i wiedziałem że 1kg musi dojść jeszcze. Ogółem szamotanina jak po jebnięciu granatu w bmw. Sałatka z buraków…

Miejscówka była prosta aczkolwiek okazałą się urokliwa. Po wejściu do wody wszystkim mieszczuchom przypomniało się jednak, że morze to morze. Patrzymy na dno – piach stoi, szuwaks płynie. Wrażenie jakby ci ktoś dywan spod nóg wyciągał. Do tej pory mnie buja na samą myśl o tym…

od czekania w wodzie stan zasolenia skafandra pozwala już na ugotowanie zupy

trafiam siakieś cuda pod wodą tylko i wyłącznie dlatego, że Cybul miał oczy otwarte 😉

Si bul

Tu rek vel kebap

szybka obczajka czy coś nie zostało. Amelinium, butelki po 35gr etc etc.

Płyniemy przy ścianie we 3, raz po raz jakaś rybka, jakiś chwast. Zaczynamy się badać i dogrywać. Znaki, gesty, obsługę kart płatniczych za gaz pod wodą, te klimaty. Trafiamy na starą pułapkę, całkiem całkiem chociaż Cybula by nie ogarnęła całego. Dopływamy jako pierwsi do jaskini. Nigdy nie pływałem. Bardzo ciekawe uczucie.

dziura jak dziura na wuj drążyć 😉

miałem zobaczyć haloklinę na 2m… zapomniałem…

wypłynąłem wyżej i pozwoliłem się dzieciom pobawić 😉

lecz kiedy znaleźli się na zakręcie, co z nimi będzie?

Wizura tylko trochę lepsza niż poza jaskinią,  przez co jak to określił Jacek FUZZLA było sporo. Wypływając trafiamy na naszych.

Jacki

Bugusie z Tomakami i chyba płetwy Kai?

Pomarańcze

A tu Turku coś zgubił.. Mię się zdaje panie Sibul , że nie było wykupnych za te znaleziska? 🙂

Niestety wiał wiatr cały wyjazd i praktycznie wszystkie plany poszły bić pianę. Nastąpiło oderwanie od sznura i 2 nurków opuściło fotografa. Fotograf już przywykł, że modele jak dostaną 200x po oczach z lamp to im dekiel zrywa i w panice spiepszają do domu podkulając dringi. Typowe…

o tu własnie tu, mnie opuścili 😉

dziwny bukszpan ale tez da radę 😉

na powrocie spotykam Jacka z ekipą i wpływam centralnie na jakiegoś rozciągniętego śledzia. Pewnie szarpał się o niego poznaniak  z krakusem 🙂

w półlitrówce po czystej, stoją na fortepianie i nie podlewa ich kurwa niiiiikt!

jakiś uśpiony potwór? twarz jakby podobna zupełnie do nikogo

Dopływałem sobie resztę gazu kręcąc się od ściany do ściany. Aczkolwiek miłym zaskoczeniem był fakt, że Cybul jednak szukał fotografa 😉 Mniej męska część ekipy w pływająca damskich piankach, suszyła już zziębnięte 4 litery. Zasuszeni zdejmowali onuce i przystępowali do zwolnienia blokady 😉

męska miłość jest lepsza ponieważ jest 2x bardziej męska

Woda tutaj to makabra, tak słonego rosołu nie piłem nawet jak w twarz dostałem. Każdy ma ochotę wziąć bukłak czegokolwiek innego byle tylko się napić pod wodą. Suchość powietrza na top poziomie, to lubię.

Jak usłyszałem jak Krejzi drajwer ma zamiar wyjechać z tej miejscówki busem do tyłu to stwierdziłem, że zaryzykuję i jednak pojadę odkrytym Marutti Maruda vel. miej pan więcej optymizmu.

Wieje dalej. Mimo tego że temperatura powietrza była ze 20C większa niż w Polsce to wiatr robił swoje. A wiatr plus samochód bez ceraty i brak czapki rozpoczął u mnie klęskę żywiołową. Choć jeszcze o tym nie wiedziałem. Odpoczywamy w oczekiwaniu na busa z sałatką i konserwujemy powierzchnie płaskie.

wraki to lubię!

tyle, że zaczynamy noszenie bo zejść trzeba do tych barierek

a schody niby twarde ale jakoś sporo ich

na górze róże…

na dole Onion, nie bądź dziś pipa i chwyć go w dłoń 😀

basenik wypoczynkowy, przydał się !

Drugi nur tego dnia robiliśmy na Karveli (jakieś 33-37m), piękny wrak ze wspaniałą klatką schodową, którego poprzednim razem jak byłem na Malcie nie było mi dane zobaczyć gdyż ktoś mię podstępnie butlę podmienił i urwał z niej gaz potrzebny do jakiejkolwiek penetracji tego wraku. Plan ustalony, płyniemy po powierzchni, zanurzamy się przy boi. Jacek prowadzi grupę 1, my płyniemy jako grupa 2. Reszta wycieczki płynie oglądać koniki morskie, osły, owce, owies, trawy itp. cuda wianki. Turek z racji kolejki jak do damskiego kibla, musi czekać na wejście do wody i wchodzi ostatni. Pompujemy opony i z prędkością ruberta Kubicy dociskamy do grupy 1 która to zamiast poczekać idzie na dno. Ale może dobrze się dzieje. Dopływamy do boi, bąble są nurcy już pod, no nie to nie popływamy sami. Wtem patrzymy, wypływa jakiś „niemiec”. Jakiś blady… W oczach 50zł i na drobne nie rozmieni. Ty to jakiś niemiec ja to pierd… mam aparat ratować go nie będę 😀 Ale gość jakiś z twarzy podobny się zaczyna robić. Okej? cisza…. widzę paniki sporo… dobra kij… ktoś ty swój czy wróg? O faken to Roberto… Rzucam się na jego inflator jak Pamela Anderson w słonecznym patrolu na włosy na klacie dejwida haselhofa. Cyk Cyk nie działa – o kurłaaaaaa. Butla! kręcę ogień, poszło. Gdzie twój partnur? Pokazał tylko znak zarezerwowany dla rzymian do dobijania… ahaaa. Czekamy, aż dopłynie bliżej brzegu, machamy czy ok i po potwierdzeniu uderzamy w dół i my. Jest ciepło, bo nie przepadam na nerwówce wchodzić pod wodę ale w miarę szybko stabilizuję obraz przechodząc  w tryb aparatu.

kawałek popływaliśmy po powierzchni

i pod wodę… po piasecznie taka wizura może zabić

bliżej jest tylko lepiej

część ekipy już wpłynęła… była sobie wizura… kiedyś muszę ogarnąć, ze powinienem być PIERWSZY na miejscówce żeby ktoś nie zmącił…kiedyś

w kategorii ołów roku i ostatni w wodzie 🙂

a mówiliście że koników nie było 😀

nawet jakieś rybki się trafiły, jak do sushi to już nawet marynować by nie trza 😉

Cybul ćwiczył układ z wirującego sexu

a może to efekt po muzyce tego dziadka z domu na przeciwko co 7:20 rano zasuwał z Celine Dion i muzyką z Tajtanika

Turek rzucił focha na modeling…

tu lekki przykład co ze zdjęcia można zrobić w domu… amatorszczyzna photogafija pe el

szczerze mówiąc, to to jest dachu kawałek, ale w którą stronę on idzie to ja nie wiem

czuję się dobrze człowiek, ta klatka ostatnio mnie ominęła

ten bajceps nie jednego barana kroił 😉

nie było śniegu więc Sibool musiał coś penetrować

wybawiliśmy się w limitach rec

wisieli jak pranie na wietrze, ta chwila trwała wieczność…

w kategorii pucowania zdobyli 278pkt i wyprzedzili nawet ukrainki

Władziu przyświecę sobię to oto dno pokładu

aż mi bryle czerniną zajszły…

A Ci dwaj szukali Jolki! i lata ze snu…

Wrak jest fenomenalny. No i okazało się, że nie zwiedziłem go tak czy siak całego, choć myślałem inaczej. Znane i lubiane schody robią zawsze robotę. Koledze Cybulowi zaszła ochota na splądrowanie dziury. W sumie to mogliśmy go tak zostawić 😉

jak już mówiłem Piotrek miał problemy z dziurami 😛 penetrował jak kundel bury

come out, come out wherever you are

w końcu upragniona klatka schodowa od dołu

a w głowie tylko Celina Celina Celina jeeest…

jakby to pociąć to i na flaszke by było

już namącone

panie model nie kurz pan

płyną spać baranki na pachnące sianko, cicho cicho cicho cśiiiii

 

Chłopcy, tak bo chłopcy to u szewca gwoździe w zębach prostują, postanowili spróbować francuza w gumie. Po taniości ale za to ze smakiem…

a co się zobaczy…

…to się nie odzobaczy – Cybul latał koło c#uja Turkowi jak pszczółka maja 😉

bo męska miłość jest 2x bardziej męska… zabrakło buzi i papieroska

A tu nasz dzielny pacjent przyjmował pierwsze dawki powietrza

pokazywał że ma 30bar i jest ok…spoko

Całe pierwsze piętro nasze i obtrzaskane. Zegarki pracują, więc trzeba troszkę zmniejszyć ilość przyjmowanego azotu. Przepływamy raz jeszcze górny pokład. Selfiki na pindera porobione, można odpływać. Mamy lekkie nie dogranie w trójcy. Turek stoi już wyżej, ja czekam na Cybula, któren to ma mój kompas 😛 zabrałem mu za to żel pod prysznic 😛 No i wiszę jak ta bombka na choince i myrdam mu żeby się zbierał. No chyba go nie połoiło nie? Czekamy… W końcu jaśnie pan zjechał z delegacji i kakała nie przywiózł. Mimo to stadem idziemy już ku światłu. Dekompresja nudna jak flaki z olejem, aż mię oczy piekły 😉

dekompresja ryje banie nie ma to tamto

 

 

 

 

 

Czinkuante Gellato, czento klasiko, andare foresto… I weź tu koledze popraw pasek, darciu łacha nie ma końca. Zakończenie darcia mogło być spowodowane tylko 2 rzeczami. Albo szło się spać, albo był jeszcze lepszy temat do darcia łacha. Serio brzuch mnie dalej boli i chyba mam 6cio pak piwa jak nic po tym wyjeździe, bo tu z cichociemnych powyrastały takie dęby i odpały, że standapy kucały.

Znajdujemy ośmiornicę, Cybul wziął sobie do serca moje wypociny i nie prześwietlił zdjęcia, nie no skądżę…

 

poczekaj doświetlę Ci tą ośmiornicę, patrz o tu jest :p no tu jest no patrz…

Wychodzimy bo zaczyna się ściemniać. No choć Cybul no choć tera ja ci przypalę 😉

na wyjściu zastała nas noc i zostaliśmy wydymani po raz drugi. Ekipa mokra sie wypła na nas 😉

W drodze powrotnej trafiamy na rolercoaster Leona. czytaj znowu Marutti. Mówię moim zatokom papa spotkamy się za 2 miesiące jak wyzdrowiejecie i z gołym łbem wsiadam do tego wariactwa na 4 kołach. Radia nie było lecz ziemniaki z tyłu zaczęły juz śpiewac chórkiem anielskim od: O mój Jezu, a nasz Panie, po anielski orszak… Wracamy na kwadrat, szybka i szykowna kolacja, na którą uroczyście został za(w)proszony Leon, integracja i w kimę. Ciekawe jak smakuje powietrze z materaca w maltańskich warunkach?

polecam frytki i double mcfisha w tym lokalu – Grażyna J. Szczerbienice Wielkie

Dzień 2 – pan g. i middle finger

Dzień zapowiadał się o dziwo jakiś taki nawet znośny, aczkolwiek wita nas falą. Tym razem bije od strony Catedrala. Bluhole czy inland sea nie będzie nam dane już do samego końca. Uderzamy w middle finger, czytaj środkowy palec zwany również w gwarze sebastiańskiej jako „spierdalaj”.

 

Na miejscu suszymy ząbki i suchary. No dobra wietrzymy, bo już czuć mokrego lisa. Cybul próbuje przyszpanować i skakać pod wiatr. Wyszło jak wyszło bardziej na srającego kotka 😉

nastąpiło zwolnienie blokady i wyszedł z progu

Wieje srogo, falowania coraz gorsze ale jeszcze mamy szansę go zrobić. Szybkie ustalenie składów i do wody.

i z buta bo nam łby pourywa jak w pralce… i tak pourywało…

 

Plan na MILFa czyli 40tkę 😉 W wodzie już buja… głowy nieprzyzwyczajone zaczynają odczuwać chęć jakiejkolwiek stabilizacji. Staram się jak po pijaku skupić na jednym punkcie nie 10 ale na jednym. Na wschód! tam musi być cywilizacja!

przed i po solarium

chciał zmniejszyć SAC spłycając oddech… wyszło jak wyszło…

łowsa nie wziął ale pola zacne, musi będą konie

rozgwiazd

skubany widział że mam

trafiamy na czerwonkę z zssr prosto

selfie na 44.4

Metallica  leciała zaraz po Celinie non stop 😉

starszy pan nie chciał usiąść, tym razem chciał postać

widać główkę… dobrze, że Cybul w gumie…

3ci był lekko zmieszany i już na dnie szklanki

na obrazku większa część Ekipy – Michał, Bartosz, Artury…

i silnoręki Jacek

zamieszanie jak w lidlu na stoisku z karpiami

trufle…

Pan 666 nie ogarania że świeci całej grupie latarką z kieszeni w twarz. Co zrobisz… Na światłach dajemy się wyprzedzić znacznie i działamy dalej sami. Opływamy górę ze 3x łapiąc przy tym dobre Mickiewiczowe 44m. No wszystko pięknie ale gdzie ten faker? Dzie je kszysz? o FAK!

where the fuck is fuck?

Loża na faku, krótko mówiąc ma wyje#ne 😉

Team loży szyderców rozumie się już lepiej niż dnia poprzedniego, pilnujemy się i działamy w miarę logicznie. Cudów nie ma co wymagać. We 3 nie jesteśmy w stanie rozwiązać krzyżówki więc to powinno nakreślać poziom. Nur udany, wracamy do reszty. Cybul z deka przekierował nas i po lekkim deko okazuje się, że do wyjścia to my jeszcze mamy pare setek i to piłkarskich nie Kwaśniewskich. Robi się coraz to gorzej. Falowanie szanuje nas tak jak pralka brudne gacie. Rzucało nami jak psem po obierkach. Na lewo wuju! okej! na lewo! okeeej! kurła znowu mnie przemielilo. Po wyjściu mam ochotę puścić pawia. Wszystko i wszyscy falują mi przed oczami. Leeeeeeewo prawoooooo lewwwwwwwwwwoooo prawoooooo… By to uj…

Czas coś zjeść. I to co widzą me oczy zagina mi czasoprzestrzeń… pinkne!

 

 

Pogoda jak kobieta zmienną jest więc się zmieniła i jedyną opcją to powrót do zatoki w której robiliśmy pierwszego nura. albo nie nuramy wcale… Super…

a było już tak cudnie

Tym razem wchodzimy skokiem z urwiska. Turek jak zwykle ostatni w kolejce.

jump jump

 

Dzielimy zespoły na 2×3 osoby. Loża + zespół 2 – Robert Kaja i Pan g.  Plan zakłada wypłynięcie dalej, pójście do jaskini 3 i powrót przez jaskinię 2. Wszystko to caverny aczkolwiek całkiem miłe. Przed wejściem do wody ustalamy, że ktokolwiek w danym teamie zejdzie do 100bar zawraca cały zespół. Robert zrozumiał, że zawraca jak my osiągniemy 100bar więc przestraszony przestał oddychać. Wszedł w tryb meduzy i co drugi oddech do wora i z wora 😉 Reszta ekipy popłynęła znowu do jaskini 1.

Na początku było miło… Spotykamy płaszczkę!

którą jakimś cudem udało się ocalić z przepalenia, bo w ferworze walki lampy trochę za mocno błyskały

wszyscy w kupie – szok

 

Robert łapie się w kawałek kadru

Albert nie wykupił all inclusive, tak więc nie dokarmialiśmy go pod wodą

 

Dopływamy do jaskini 1 a tam już sodomia. Chmara szarańczy splądrowała sklep jak za komuny. Spotykam team muchomory, Jacku to twoje pierwsze drugie ujęcie, z którego zrobisz 3 odbitki! Tylko coś się chyba zląkłeś. To światłami mi się nie świeci a nie oczami 😀

zrób ze 3 odbitki!

nawet instruktorka się łapie 😉 jeszcze… bo szuszkowle już dymią…

Płyniemy dalej, team 2 się trzyma

Ich oczom ukazuje się las trawy… przewróć stronę, wróć… pole na którym możecie poszukać koników morskich – no noooo chyba z cukrem i owsem 😛

w trawach tych żyją konie tarpany ( jak się chyba zje troche grzybów z tych łąk)

Kaja łapie 110bar więc zarządzamy ewakuację, 3cia jasknia tego dnia nam się nie otworzy, wracamy do 2giej. Jest czysto, nikogo nie było, wynurzam się. W tym momencie wiem, że to już definitywnie po mnie. Słyszę jak zatoki grają mi walca pogrzebowego. DEBILU! CZAPKA! Wiem, że jjuz po ptakach ale jakos przydałoby sie wrócić. Loża czeka na mnie i widzi że coś nie halo. Schodze powoli na tyle na ile pozwala mi ból.

to gdzie jest woda?

no w jaskince 😉

Patrzę na dole już też jakieś zamieszanie. Widzę te wyzwiska. Odczytuję je doskonale z gestykulacji rąk. Wystarczy pięć pierwszych słów 10 pierwszych gestów i już wiesz, że coś jest nie halo 😉 Pan g. tak od tego momentu zaczyna się lawina. Kaja pokazuje low pressure. No fajnie szkoda, że przy 30 barach jak mamy 20min płynięcia, no może 15. Wsiada na węża Turka, jakkolwiek to nie brzmi 😀 i płyną już jako sklejka do końca. No dobrze, jest Kaja, jest Robertt, where da fuck jest mr.g ?

otóż tu!

W dupie mam team, niech zdychają! ja wyjde pierwszy z wody. Serio, we ride together we die together! Odpływa… Widzę go i w mojej głowie myśli tylko coraz to gorsze. Ten moment plus całokształt przelewa czarę. Tak się gościu nie robi i się potem nie dziw, że każdy ma na Ciebie kloakwialnie mówiąc wysrane skoro nie szanujesz nikogo innego. Team loża ogarnął problem bezbłędnie. Być może można powiedzieć, że po co jeszcze gaz w takiej sytuacji marnowaliśmy i szliśmy dołem na 10-8m aczkolwiek falowanie mogłoby i spowolnić nas i wcale nic nie polepszyć, a wiatru i u mnie i Cybula było jeszcze sporo. Pan g. oczywiście z wody wyszedł prawie pierwszy. Bo moja głowa była na tyle boląca i gorąca, że jeszcze zdążyłem sypnąć że ciula ukatrupie (piszę z odrobiną kultury bo zdanie wyglądałoby jak egipskei szlaczki jakbym miał ocenzurować siebie samego). Za co wujek Leszek dobra rada vel. gdzie są moje krosu-anty mnie zrugał. Fakt, niepotrzebnie… Mimo tego pan g. po prostu MUSIAŁ wyjść pierwszy. No więc ZJEBKA. Po rozłożeniu szmeliwa, dalej było gorąco a atmosferę można było kroić nożami. Leszek zawołał g. i omówiliśmy w miarę na spokojnie co tu się odwaliło. Miałem już serdecznie w dupie. Powiedziałem dość.

„nie boję się pływać sama, boję się pływać z kimś” – ta sentencja wpadła mi i została już na zawsze do głowy ( bodajże Kasia M. z nurasa autorką)

I tak własnie było, z tym że to był koniec pływania grupowego. Team Loża jak najbardziej! coraz to lepiej się dogadywaliśmy, jednostki pojedyncze ok, ale albo znajdzie się drugi leader albo wracają pod opiekę białopłetwej Katarzyny, która to z nami musiała ten tydzień przecierpieć jakoś 😉 i nie mówię tu o pływaniu…

And justice for all, aronia z biedronki i w kime

 

Dzień 3 – kółko i krzyż Pański

Z rana odmiennie. Dzisiaj jajówa 😉

majtki spały a kapitan stał…

Wiemy już, że ci co najbardziej popędzają na bazę zachodzą ostatni. Tak więc my już też się nie spieszymy niewiadomo jak. Wieje, taka nowość. Ale nie od strony wraków. A że to długo nie potrwa to udajemy się czem prędzej na miejsce. Plan na nura jest taki, że robimy na szybko Cominoland ( nie wyszło na szybko) i przeskakujemy na Karwelę raz jeszcze.

no to siup

Albert męczy się dalej na OWD, team muchomory czekają na swoja kolej męczarni z deepem, Robert pokazuje że jest ok! U niego zawsze na 30 jest okej 😀 A warunki mówią że robimy wraki, my, bo w sumie cała reszta albo bez uprawnień, albo jest im odradzane takie pływanie. Cóż, my płyniemy sami po śladach bąbli team Jacek. Na ruszt wpadł Cominoland. Trochę mniej urkoliwy jak Karwela ale wrak to wrak, tu się nie wybrzydza – nawet w Piasecznie!

pusto jakoś w tej biedronce


normalnie jak w sklepie za komuny…

na tyłach też czysto…

Turek z przyczajonego zagrywa kartą czerwonje siatki, planowaliśmy to ujęcie aczkolwiek widok powoduje, że ciężko utrzymać ustnik automatu. Piejemy zdrowo!

zakupy udane!

Spotykamy team Jacek. Ci już namącili więc fuzli pełno 😛

Robimy lekki zamęt i my. Taki lajf. W planach mieliśmy jeszcze przeskok na Karwelę ale to po szybkim sprawdzeniu cyferblatu okazało się totalnie bezmyślnym posunięciem z tlenem 21% 😛 Odchodzimy na krąg 2. Wskazówki cykają niemiłosiernie więc czas uciekać. Trafiamy centralnie w team muchomory. Coś tam na wężach sobie robią, nie wnikam 😀 może coś urosło, może polbicylina będzie potrzebna – pewnie majtki na pływalni pożyczali 😀 Ujeżdzanie też się trafia!

andele andele a riva a riva a riva!

a po wszystkim jakoś tak smutno! więcej optymizmu panowie!

3ci dzień owudziaka, nie mam pytań – szacun!

Boguś zapozował!

i zbił żółwia z Onionem

Albert ogarnia już coraz lepiej, widać że będzie pacjent pływał i nawyki szybko wpaja. Dobrze! Rzadko to się zdarza. Loża garuje z dekompresją choć pan Onion podpływa i pokazuje że już czysty 😀 organoleptycznie dostał znakami w twarz, że chyba cieeee pojebałoo 😀 Stoisz na karnym jeżyku – jak sie potem okaże ktoś mu w komputerze cyferki pozmieniał i nur był wykonany na trochę bogatszym powietrzu – tak o 75% bogatszym ( co to ci tak bzyczało pod te wodą? 🙂 ).

O dziwo czas upływa jakoś wolno. Wszyscy wychodzą, my kiblujemy. Niby norma… Szuwary od lewej do prawej. Pany grają sobie w kółko i krzyzyk. Jak już zaznaczałem na wstępie i to zadanie mogło ich przerosnąć…

Koniec deco, ku wyjściu. A tu znowu dupa zbita, pralka Bosch i 10tys obrotów. 3 stage’e aparat i 360kg do wyjęcia lekką ręką. Cybul jako pierwszy, jakoś mu sie udaje, nabombiony po brzegi kieruję się i ja. Łapię za drabinki, o fak kto zakręcił wodęęę – grawitacjo ty kurwo! i wisze sobie na tej drabince bo wejśc wyżej nie zdążyłe, a rączki me ciągną się o 3cm ( będe musiał sobie koszule nowe kupować przez to jak nic). No to co jeszcze raz to samo tylko szczebelek niżej bo rozjechała mi się ręka z drabiniki. No to teraz jeb o skały. Byyy to uuuuj… Dobra twardym być trza jak tomi li dżones, wychodzę! Turek przerabia ścieżkę grozy jak i ja. Jedyne co moge powiedzieć na plus to to że jakims cudem po całej tej sytuacji przestał boleć mnie kręgosłup. Faber zrobiłem to dobrze? 😀 Naciągnęło się coś? Kuleczki? 😀

To było na tyle ciężkie wyjście, że wpiepszam się odrazu do mini baseniku żeby odpocząć. Wraki mają jeden zasadniczy minus, no 2. Po pierwsze dekompresja, jak chcesz to zobaczyć to bankowo coś zastuka. Wyjście z wody jest trudne z taką ilością szmeliwa ale wejście z tym szmeliwem nawet na raty pod stoły, może już u dziadków wywołać zawał. Było ciężko oj było…

Tak więc na drugiego nura wybrali jeszcze gorszą miejscówkę do dźwigania 😀 taki tam psikus, koty pobiegają koty się utwardzą…

 

Tym razem uderzamy w zatokę za zatoką z jaskiniami. Zmęczenie powoduje, że mam ochotę odpuścić. W wodzie humory szybko wracają.

Niestety odzywa się zatoka znowu. Płynę więc wyżej i staram się dojść do teamu. Wpłynięcie do jaskini 3 nie poprawia sytuacji. Czuję ból nad okiem i za nim. Tracę ostrość. Nie wynurzam się tylko czekam na Jacka jak zawróci i siadam mu na ogon żeby cokolwiek uchwycić.

 

do dziury myszko do dziury!

jest wyjście z tej sytuacji!

Znowu spotykamy team Muchomory. Ewidentnie mają parcie na szkło. Jacek odbitka druga taka sobie…

Albert dostaje z pały i oficjalnie pływać umi. Czekamy  z niecieprliwością na dzień pasowania. Ciekawe jak xdeepy sprawdzą się w  tym wydaniu. No to teraz pod górkę… Bo gołemu to i do kieszeni nasrają…

Za to wieczorem przywdziewamy dżinsy i idziemy na proszoną kolacją 😉 Miało nie być wina, no nie było bo my przyszliśmy 😀 Kolacja wyszła pierwsza klasa. Loża zasiadła. Pasiaści zasiadli.

 

 

Zjedliśmy, popiliśmy było WARTO! Rybki świeżutkie, króliki, żeberka i ogółem sporo innych rzeczy mających oczy. Podane prosto i smacznie. Duży plus! Po kolacji nastąpiła integracja full kontakt. Do tego stopnia, że Turek stwierdził, że opuszcza lokal i idzie spać. Cybul też poszedł spać ale gdzie indziej. Living room jakiś cichszy się okazał.

ps. tak maltańczycy ścierają szyby

otóż tak, to srajtaśma 😉

Dzień 4 – czyli jak zamoczyłem…

Mapy falowania były bezlitosne, jest szansa 50/50, że się uda zobaczyć p31 ale najpierw uderzamy w wyspę Comino i jej jaskinie. Tam na starcie mamy karmić ryby, a potem poprzechodzić sobie tunelami. Psiuks polega na tym, że na łódź więcej jak 9os nie wchodzi. Tak więc suchary płyną namakać pierwsze. Łódź musi wrócić i przyjechać po mokrasów. No nic warunki pogodowe zmienne strasznie. Zaczęło się od deszczu, przeszło w mocne słońce, potem wiatr i znowu falowanie. Niestety mapy pogodowe pokazywały że to jedyna opcja. OK! płyniemy. Czuć klimat riba. Gość dociska, piana na twarzy, bryzka trzaska jest moc! Dopływamy na miejsce docelowe. Wszyscy wskakują, to i ja przez burtę się przefiknę. Tu popełniam błąd. W ogóle to czuję, że ta kolacja mnie „rozleniwiła” i nie sprawdziłem oringów. Wyprzedzając fakty, tak wskoczyłem z aparatem, zobaczyłem bąbelki i na górze poleciało soczyste ” KURWA JA PIERDOLE” ( po co to cenzurować jak jest nagrane 😀 )

 

TU MIAŁY BYĆ ZDJĘCIA Z KARMIENIA RYB I PŁYWANIA W FAJNYCH JASKINIACH….

 

Aparat poległ. Nastąpiła akcja reanimacyjna. Wyskoczyłem na łódź jak foka za śledziem. Jadą na optymiste powiem, że aparat był do połowy pełny… Mister wyjmuj baterie, wyjmuj kartę, wylewaj wodę! Ogarnięty był koleszka fest i pomógł mi mega szybko. Aparat został już na łodzi. Ja zostałem pod wyspą, a humor poszedł się jebać kompletnie. Znowu! Już Izreal był załatwiony przez poprzednika. Miałem w głowie żeby kupić drugie body na zapas, w razie W. Ale kruche finanse, wiadomo 100 rzeczy ważniejszych na głowie. Poszedłem na nura jak na ścięcie. Jeszcze ta piepszona zatoka… Ryb było tyle, że te moje z akwarium by je opierdzieliły, a my z chlebem na nie haha 😀 Przechodzenie przez korytarze z latarką uświadomiło mi za to jedną rzecz. Heloł! wakacje! Koniec pracy 🙂 Nie mam tego ciężkiego szrotu do targania 😉 męczenia się, pływania, podpływania, przepływania.. koniec! płynę sobie jak kaczka dupą do dołu 😀 i tyle! i… jakoś znowu zacząłem wracać do siebie. Przepływaliśm,y coraz to fajniejszymi jaskinkami. Wszystko total rekreacja więc super.

Foty od Cybula za to też robią robotę

Turek przerzuca piach

Arch – coś z zupełnie innej beczki…

smutny Tomaszwrak człowieka

Jacek! kolejne ujęcie!

 

Wychodzić niestety z wody suchary musiały też na końcu. Więc worek do lania miałem tym razem pesymistycznie prawie pełny 😛 Na powierzchni szybka ocena stanu rzeczy, trup. Do końca wyjazdu już nic sie w temacie nie zmieniło. Posuszyłem powietrzem z butli. Rozkręciłem nawet cały obiektyw żeby sól wyjąc. Aparat nie zastartował, a obiektywu nie ma na czym sprawdzić. Co z fotkami? to była zagwozdka największa i do powrotu niewiadoma. Pewnie jakby i one się utopiły to to byłby koniec przygody z foto. Ogółem sam ten temat mnie chwilowo dobija, bo patrząc na rachunek strat to nie jest dobrze. W 2 lata 2 body do piachu. Anieeeelski orszaaaaak…

siesta

Jacek masz kolejne ujęcie!

foczki 😀

Tak więc z racji braku laku, chęci i ochoty po przerwie powierzchniowej odpuściłem następne wypłynięcie i nura nocnego też. Przerzucając się na roboty manualne związane z aparatem.

demontaż i składanie niby proste a zeszło z 4h 😀

Aczkolwiek młode szewce opowiadały, że zwiedzili trochę gruzu, trochę seagrassu (zieleniny 😛 ) i pare desek 😀 Mieliśmy płynąć w końcu na P31 ale fala była taka, że woda wchodziła przez burtę. Tak więc szybka zmiana planów. Trochę żałuję tego nocnego. Ale kto wiedział że pacjent nie przetrwa nocy 😛

 

Nocna integracja zaoowocowała po raz kolejny porannym myciem zastawy rodowej… Fabiś królował na densflorze, takiej standaperki to z łopatą pan nie znajdziesz… weź ty zawód człowieku zmień bo się marnujesz na tej wokandzieli 😉 do dziś mnie brzuch boli na samą myśl…

Dzień 5 – foch z przytupem i 3cie szelki

mina na downa – all rights by Fabiś

Humor wisielczo szyderczy zaczął przechodzić. No powiedzmy że zaczął po nurze. Styki lekko zaśniedzione z rana odmawiały wejścia do wody. Nie było po prostu ochoty. Wiało… Miejscówka z opisu miała być przerzucaniem piachu z odrobiną ekstrawagancji.

słuchaj nie przejmuj się, jakoś ogarniemy te butelki w domu

tu robili sól po 2.5eu u pani Teresy a po 50centów w sklepie…

Double tripple arch czyli podwodne łuki. Nie jara mnie architektura zbytnio. Reszta loży na początku też miała średnie ochoty na jakiekolwiek moczenie.

Sz.P. Fabber’owscy prosimy zakołatać butelką 😉

chciałem magnes na lodówkę, to mam!

Aczkolwiek nastąpiło pospolite ruszenie i z grupy chyba z 7os które nie chciały iść poszli wszyscy. Szok. Nawet Leon przycichł. iIiIIiiiiii bardzo dobrze, że poszliśmy bo miejscówka okazała się idealna do rekreacji, super do pobawienia się – podwodne korytarze w piaskowcu!, do tego pojawiłą się ośmiorniczka, z którą dobre 20m się ścigałem i spora ilość rybek. Koniec końców niedziela palmowa, tak więc zrobiliśmy palemkę i nazbieraliśmy trochę zielonego do palenia po nocy. Niestety nie wyschło. Team technical poszedł zwiedzać double Archa.

niedziela palmowa to niedziela palmowa

krejzole 😉 i nadęty Jacek 😀 😀 😀

ty Turek a u ciebie wszystko w porządku? jakiś taki na odwrót jesteś 😀

Robimy jednego nura i odpuszczamy powtórkę z racji tego że musiałaby być w tym samym miejscu. Pogoda poprawia się i jest w końcu promyk nadziei, że następnego dnia zrobimy jeszcze raz wraczki. Zbieramy się bo wieczorem oficjalna pożegnalna kolacja, tylko nie wiem co żegnaliśmy? chyba złą pogodę 😉 oby! Tym razem ośmiorniczki, krewety king size, rybki, eh poezja, a i to FU, nawet miejscowi patrzyli się dziwnie na g. ale kto bogatemu zabroni. 3cie na świecie szelki od Halcyon nie odpaliły, musi ropy zbrakło albo gumy za twarde pod gejmoncik. Tak więc kola g. przemoczył główke i zbytnio nie opływał sprzętu. a taki był amerykański ło la boga…

Tym razem kima szybciej z racji wraku… ta… 😉

ps. ps’a

powiedz nurkowi, że prawdziwi nurkowie nie palą – podobno – no zintegrujesz się lepiej jak woda z olejem…

wieczorem chłopaki mieli już butle na miejscu, tym razem sidemount miał być petardą!

Dzień 6 – pojeździli, poszukali, a smutni…

 

 

Z rana szybkie hasło, warunki pogodowe się zmieniają – czytaj mi z ust: chu JO za! Chcecie pojechać zobaczyć? no pewnie! Zjechaliśmy pół wyspy. Blu hole na nic, Cytadela na nic, Inland może ale co jeśli…na nic…

 

inland z pozoru spokojny

No to albo odpuszczamy nura albo znowu rekreacja ( ywentualnie łuki brwiowe double triple). No to dawaj zabieramy świeżaków na rekreację! jest klimat! przetargamy ich – Loża jakas bojowa dzisiaj 😉 Cybul z Turkiem wzięli się na ostro za panienki tfu pianki 😀 Ja z tyłu na autopilocie zamykałem defiladę, pierdząc głośno w trąbę 😛 Płynę sobie z Jackiem w luźnym związku nagle patrzę. Wypływa kasia pokazuje wpierdol… YYY… czeka czeka u nas takiego znaku ni mo 😉 faken zrobiłem coś że ma mnie sponiewierać? ale patrzę zawraca jej trójca. Patrzę na budzik 160 bar ke? o co chodzi? Proste – prąd i wyczerpanie gazu w teamie. Ok mówi się trudno. Nasze owudziaki posiedziały prawie 60min na tych 12tkach, a tu skucha. Ale i wilk syty i owca cała. Koniec nurkowania. Zatoki tak bardzo rozpiżone.

rrso 2285% i weź to spłać…

 

Suszymy ząbki panowie i panie. Pakujemy menele i suszymy dalej 😀 Tym razem na mieście. Ludzie patrzą na nas jak na stragan

xmen

 

Fabiś zadowolony, wysuszony 😉
a tymczasem zamówiliśmy capriciosę

która okazała się pizzą z jajkiem :O szok :O była dobra tak czy siak 😉

 

No takiej kombinacji alpejskiej jeszcze nie spożyywałem ale głód spowodował że zjadłbym i to fuuu… Pakujemy graty i w pośpiechu walimy do domu gdyż jeszcze chęć naszła na zakup magnesów i duperszmitów na mieście.


Jednym z lepszych prezentów była ŁYCHA* z oczami za 10eu. Polaki wykupili zapas. Polaki dobre Polaki! 😉 Szybka partia nidokończonego tysiąca i najeżdżają sojusznicy. Rozpoczynamy zieloną noc ofkors gdzie? u nas! amunicja wjechała rozpoczynamy wojne 😉

Atrakcją wieczoru jest pasowanie Alberta na nurka, wyżsi stopniem też podjęli wyzwanie zrobienei z niego lepzego nurka! Albert niech ta siła pływa z Tobą! 😀

Jako że doiliśmy z ostrym SACiem także impreza robiła się coraz to ciekawsza 😀 Zdjęcia na dachu, pikantne opowieści z pindera Jacka etc etc. 😀

Loża jak zwykle musiała przyszydzić 🙂 z lekkim odłamem ale Cybul  kupił sobie dzień wcześniej czerwonkę Ursuita redQ, więc ze strażaka sama już mieliśmy dość piania i tak.

moja córka podobno jak zobaczyła to zdjęcie to się zapytała czemu tata jest z tyloma więźniami… pozostawiam to tutaj ku pamięci mauahhahahaha

i to koniec tej przygody…

Straty – latarka! bo o niej kompletnie zapomniąłem, a padła chyba 2 czy 3 dnia. Włączyła się na górze, na dole rozszczelniła, ogółem po nurze wyglądała jakby coś umarło w środku i zaczęło kisnąć… Aparat ale to nie drążmy, bo na chu… Czas na zmywanie, bo wszystkie integracyjne kółka u nas 😀

Zyski – no takich majfrendów jak wy to ze świecą szukać i z imienia wymieniać nie muszę, a co do reszty szkólcie się, pływajcie, miejcie radość z nurkowania ale róbcie to dobrze, bo nie sztuką jest oddychać pod wodą kopiąc wszystko co jest na drodze. Sztuką jest ogarnąć grawitację co i ja dalej studiuję.

Podziękowania dla Jacka i Kasi z Family diving Gozo za miłe przyjęcie i pro obsługę. Endorfiny z Wami były bezcenne!

pozdrav

ps. ale my tu jeszcze wrócimy! kiedyś 😉

pps. na powrocie – rozmowa Cybula ze stewardem
C: O taki Rusłan to i u nas lądował
S: O to pan ze Świdnika?
C: Tak! A pan też?
S: Nie ale mój chłopak
ta damm kurtyna