Wszystko zaczęło się niepozornie. Nic nie wskazywało wręcz, że kumulacja szydery walnie z siłą wc kaczki i mr propera, szykowaliśmy się do spotkania z Polską B. B bo wiadomo, tam ludzie mają więcej pieniędzy i im się w dupach poprzestawiało 😀 Do brzegu…

Nie było tak jak zazwyczaj, 100dni planowań a potem wszystko jak psu w de. Mariusz powiedział zarezerwuję hotel na Honie, czas pojechać. Ok ale w ten weekend siedzę w kozie, no to kij będzie następny. Ok. To tyle…klepnięte. No… i super 😉 Odzew do Bydzi i nie mieli jak się przeciwstawiać. Spotkanie jest w majtach 😉 Z biegem dni, jak to zwykle, nastąpiło otwarcie kanału informacyjnego z paskami grozy. Z racji tego, że zazwyczaj omawiamy wyjazd długo i długo go rezerwujemy to szydera jet poboczna. Nie tym razem.


Tym razem był popust fantazji w stylu „ty co mężczyzn za pieniądze masujesz”, „ty co jesteś stary i brzydki i do tego głupi”, „ty co homo już od dzieciństwa wciągałeś” etc. etc. ot rozmowa inteligentnych inaczej ludzi po 30tce 😀 Nakreślenie tej sytuacji jest o tyle ważne, że eM to raczej tak zawsze odbijał piłke jak Kubica wali w gruche w reklamie rexony, nigdy nie liczyłem na coś więcej jak „chyba Twoja” albo „chyba Twój” i tu dodajesz stary,stara, czołg, tramwaj, penis etc 😉 Co to to nieee… Tym razem eM wyciągł teczki grozy i pozamiatał towarzystwo…Nawet ja siedziałem cicho po takiej petardzie, a petardą był ten oto plik:

Dejłid zamilkł 😀 Wszyscy piali, a kierowca autobusu zatrzymał tą karuzelę i zaczął klaskać. Tak więc we are back BITCHES! Stronger and rejunajted fak je!

Ustawiliśmy się na wikend po wyborach. Cel Konin na godzinę 9-10. Jak można było się spodziewać, część z Polski B jak zwykle zaspała, prostata nie lata, w dupie coś tryka i na hasło my już jesteśmy, oni jeszcze dochodzili. W tym miejscu chce pozdrowić moją przekozacko zajebista pamięć i przypomnieć jej w żołnierskich słowach – debilu oni zawsze się spóźniają!

Po minięciu tęczowego mostu, wiedzieliśmy z kim będziemy tańczyc już tego dnia, wieczora i jak było w planach niedzieli!

Zajeżdżamy, mondeo jak zwykle w opcji full mix, wszystkie butle na pokład. Hryyyyyyy hryyyyyyyyyyyy – jedź wolniej – jade wolno… hryyy karwaaa…hryyyyyyyy (hryyy to odgłos szurania podwoziem po wszystkim ale to wszystkim…) Dobra jesteśmy 🙂 Na dole mało ludzi, aż dziwne bo pogoda już z rana wyglądała na kozacką.

 

Tak też było cały dzień. Okazało sie, że pogoda była zamówiona a ludzi wymietło do Wwa bo tam jakies targi dla nurkoonanistów. Starszych panów z miasta sexu i pieniędzy nie było widać. Zlożyliśmy graty, pranie wyschło, autobus odjechał, indyk się upiekł. Zasiedliśmy więc w dystyngowanych fotelach firmy z miasta lachosSaczy, a może miasto nie ma nic z tym wspólnego, kto wie 😉 i czekaliśmy…czekaliśmy…czekaliśmy…

Po 11 łaskawce objawiły się w dupowozie amerykańskiej firmy na eJ, z rejestracją z Torunia.

Ile karwa można czekać??????

Misie, buzi, ciepłe lody, wymiana sztandarów i słoików i w końcu czas do wody. Ten rok położyliśmy wszyscy ale ten rok też zmienił trochę podejście do tematu. Zero parcia. Parcia na głębokość, na cyfry, na ilość, na markę, na zdjęcia. Koniec. Jesteśmy, żyjemy chwilą, jest zajebiście.

Zbierać się toruńskie pierniki!

Woda

Ale że na czeźwo? tosz to nie po ludzku!

 

Pierwszego nura rozplanowaliśmy na prostokąt do kempingu, śmigłowca, ścianka, łódź i wyjście. Życie jak zwykle miało inne plany. Iron w gejmouncie ostatni w wodzie. Wchodzi, odkręca butlę i JEB. O żesz skurwesyn… Patrzę w dół wali z manometru, z węża. Skręcił, podnosi butle do góry, wąż w strzępach. Walnęło, jakby petarda w wodzie strzeliła. Dobra Iron sory ale idziesz w jednej butli, bo sie oczekaliśmy i jak dojdziesz do 120 to nazad. Plan był płytki, gazu z boku i od zboków było fest więc zaplecze było przygotowane. Płyńmy!

Wizurka Honoratkowa, cacy, mimo tego że pierwsza tura nurków zdążyła już wyjść – może poszli gdzie indziej?

Faber nie płyń szybko przemknęło mi tak szybko we łbie jak jego wielkie stopy przemierzają betonowe ulice Bydgoszczu. Szybko…Weź gadaj z takim, granatem od pługu oderwany i dalej tnie rolnika. Nie przetłumaczysz mu, że nikt  w takim tempie nie pływa, bo to nie wyścigi… Nie on ma swój świat 😉 Płynęliśmy zatem za nim.


 

 

 

Ale moment gdzie jest Iron? Powrót… o jest! choś! Dopływamy do kempingu, nie ma go. Faber drałuje, o jest! choś! Jest Iron. Jest Kemping. Nie ma Irona. Nosz do wuja mariana, dobra może dopłynie jak nie to młody nie jest szkody wielkiej nie będzie, adiee przyjacielu 😀 żegnaj, anieeeelski orszaaak… Do brzegu…

 

Dopływamy do śmigłowca Mi2. Jest dobrze. Widzę po fotach, że ten aparat to inna liga. Uwielbiałem d200. Zżyłem się z nim, zrobiłem z nim tony fot. Ale on był jakiś dziwny. Taki jak nie cyfrowy aparat. Histogram zdjęć był popierdolony jak kulki w totolotku. Nigdy ale to przenigdy nie zrobiłem „górki” zawsze było cos posranego ale zarazem zawsze te foty z nikosia były magiczne. Czy żałuję rozstania? po tym wyjeździ i szybszej o 90% ciemni chyba nie 😉 Canon nie jest spektakularnie „kolorowy” za to głębia szczegółów miażdży. W końcu zobaczyłem potencjał tokiny fisheye. Dobra do brzegu…

 

 

Kończąc te fantazje fotopedalskie skupiam się na kadrze. Gdzie jest Faber? o w mi2 😉 no dobra nie mam jeszcze selfiaka z mi2, bach już mam. Silnik widziałem po raz pierwszy. Myślałem że jest jeszcze większy ale to co zobaczyłem zrobiło i tak ok wrażenie. Nie wiedziałem za to , że są 2 silniki. Ale dobrze, znowu będzie po co wrócić 🙂 O to właśnie chodzi. Chwalę Przespolewskich za każdym razem, pochwale i teraz. Robicie to bardzo dobrze! Oby tak dalej! Baza rośnie w siłę!

 

 

 




 

 

 

 

Czaf ftawaś! No to wracamy. Faber pognał szukać starszego brata/ dziadka/ starca niepotrzebne skreślić. 53minuta jesteśmy ku wyjściu ale mówię migowym do eM, że choś na łódkę jeszcze..choś choś…

 

 

 

 

 

 

 

 


 

 

 

 

 

 

 

Na łodzi wiza tez ok, strzelamy kilka fot, wchodzę do środka i zaskoczeni, zero ryb. Zawsze były stada okoni, chyba zaczynają migrować przed zimą? nie znam się to się wypowiem – nie wiem 😉

Tytanik zaliczony, można spiepszać. Wychodzimy. Starsze koleżanki były już na zewnątrz. Proste i wiadome, że tak będzie. Czas na papu. Ogóreczki, papryczka, tomato, Jim bean, burgery, kaszanka, kabanos, zwyczajna, co zechcesz wpakuj do buły a ty to wpakuj do ust ło o o, hot dog…hotdog hotdoga pan daaa. Bff jak zwykle muzyka przewodnia.

niektórzy czuli się lepiej bez spodni

No i tak zasiedli 4 jeźdźcy polokalipsy w miesiącu pisdziernik. A że jesteśmy już śmiało można powiedzieć głupi i starzy to zaczęliśmy wyłapywac dźwięki z otoczenia. Kilka stołów obok były grupki fanatyków entuzjastów tlenu na 15metrach. Podniecenie sięgało tam zenitu. Czarę goryczy przelał widok gościa w majtach z dziura na pvalve. No i zaczęło się wpół głośne komentowanie. A bo ja miałem 28min deko, karwa keidy ja deko miałem 🙂 A bo ja miałem grzanie, a bo tobie komputer stanał i nie tylko itp itd. Zapomniał wół jak osłem był. Tylko ile to już czasu minęło. Wiem, że mozna tak żyć i sądzić że to jest jedyne nurkowanie. Aż do momentu w którym ogarniasz że takie nurkowanie w takich akwenach jak Honia, Piaseczno ogółem w polskich dziurach to tylko ćwiczenia. Czym tu się podniecać zatem? Wskakujesz do Bałtyku i masz chrzest bojowy i kupe w majtach albo rzygi na nogach, albo to i to. No i tak siedziało 4 podstarzałych i im się do wody nie chciało 😉 Aż zalegli jak dzieci na leżakowaniu…

 


A strach pomyśleć, że woda ciemna! dobra spiepszamy już mam dość słuchania tego fapowania się o pseudo tech nurkowaniach 😉

dobra jeszcze szybka drzemka

Mobilizacja, drugi nur zakładał lajcik.

ktoś nosi by pływać mógł ktoś

w oczekiwaniu ne lepsze jutro

 

Auto, łódka, las, tyle. Na wejściu cos już było tak o se. Zmącone jak cholera jasna. No a jak się zgubimy to spotkanie na łódce. Czekam przy 1szym paliku, nikogo nie ma. Szok, popłynęli? czekam nie ma nikogo, no dobra to do pierwszego pkt zbiorczego. Iron jest o zgrozo trafiłem w Irona szok. Cyk myk nie ma Irona… YYY… no dobra to popłynę na platformę bo widziałem tam spore lustro i złapię ich na łódce. Pewnie Faber znowu prowadzi i zapierdziela do przodu. Dopływam do łodzi yy ee a są okej.

 

 

 

 

 


Mariusz pokazuje że stage walnięty. Odkręcam wali z węża. No spoko ggrunt to posrpawdzac czy wszystko ok w wodzie 😉 Przyjmowanie za pewnik jak zwykle kończy się tym że ten pewnik umiera jako pierwszy. Potem po wyjściu okazało się że miał zbiór niefortunnych wydarzeń jak ze 168 przypadku u Strugalskiego w bajkach. Życie 😉 Był twardy za to. Na łodzi 4 zrobiło dymu więc nastapiła ewakuacja na przepompownie. Wizura jak kij w szambie. WTF? Przepompownia paliwa to jeden z ulubbionych punktów mych ze względu na kolor czerwony dystrybutora. Czerwień w wodzie zawsze wychodzi obłędnie! No i dupa, widze że guzik z tego będzie bez ingerencji photoszopki.

 

 

 

 

Nie wiedząc czemu, Fabs zamiast pójsc linką przy ściance cofnął się aż do brzegu i dopiero stamtąd atakowalismy las. Był czas więc bez spiny. W lesie jak to w lesie. A nie wóróć wizura dalej jak z szamba. Słabo…Gdzies w międzybiegach wymyśliłem sobie ujęcie że złapię eM jak będzie pod drzewem a ja będe na czubku. Skończyło się to tym że podniesło mnie ciut mocniej ale myslę głębokość bez NDL 😀 sprawdze co tam na górze. Wynurzam łeb 20m obok na słupie stoi czarny kormoran. Fajny widok. Próbowałem cyknąc fotę, niestety fish ma to do siebie że nie zrobi zbliżenia. Ale chwila przeciez miałem 10-17 z zoomem w dodatku działającym. KIJ! i tak już spiepszył ten kormoran ten. dobra na dół bo mi spierdzielą a nie chce mi się cykać fotek piachu. Jednak model to model, bez nurka czy rybki foty są takie bezżyciowe. Ciekawusz czemu 😉 ?

 

 

 

w końcu jakies i ja mam foty

 

 

 

 

 

 

 

Po lesie, powoli wróciliśmy nazad. Iron powiedział że śmignie jeszcze śmigło obejrzeć sam i tak tez poczynił. My już mieliśmy wystarczająco tego suchego powietrza. Dziadostwo cóż począć 😉

Dziadka trzeba było reanimować 😀

Nie spiesząc się zbytnio (kto mógł ten jimbeanował), aż nas szymon wypiepszał że hola hola 17 zamykamy, pozbieraliśmy graty i czemprędzej olalismy Fabera i Irona żeby mieć lepsze miejsce pod hotelem 😀 Polska A pozdrawia! Kakadu to typowy drugi dom. Było się tam, będzie się tam, więcej nie potrzeba, a śniadania w formie jak zawsze!

1

2

3 -stopnie wyrazistości

Dziadostwo zanim wylęgło na ulice opiepszyło worek orzeszków, pół baniaka bajbra i poszło w tango na pśicce. Znaczy pissce, czy coś. Zaszliśmy do jedynej znanej nam pizzerii blisko ka ka duuu, bo dalej nie byłoby nas stać. Na miejscu połowa wzięła pierogi a połowa pśicce bo przecież pssicca miała być! W tv mecz, przed tv miejscowi w dresiksach, za ladą panie które nie ogarneły kto jakie piergi zamawiał i w ogóle z czym one są. Powiem tak pierogi były lepszym wyborem. Obżarci niczym po 20 momentach u Ernesta modesta amaro udaro, zatoczyliśmy koło do kakaduu.

te nogi nie mieszczą się nawet w worki na śmiecie

Nastepuje zwolnienie blokady, robimy drugą połowę 😉 Dolecieliśmy aż do twoja twarz śmierdzi krową, wysmiewywując w miedzyczasie michała co ssie ptaka w wojs of polen. Faber padł. Posmieliśmy się z jego wielkich stóp. Yeti to pipa w porównaniu z tymi monstrualnymi płetwami. Niektórzy powiedzieliby, że powinni go w tych wszystkich zawodach dyskwalifikować właśnie przez wielkość tych stóp. No ale kto zdyskwalifikuje niepełnosprawnego, no miejcie litość. Ależ to są wielkie giry… Duże nogi mały mózg, w sumie gdzieś ta dysproporcja musiała się odbić. Faber padł, eM padł, Iron żelazny karwa się nie porobił, a ja już w bele zapakowany. Mówię cyk walenty ostatni i spierdalaj 😀 Chciał zostać do końca… ależ by był afrykański pomór świń po takiej dawce, kres rozsądku zadziałał i powiedział chwacit 😀

Pobudka po 5, bo eM chrapał jak radiowóz zalany szamponem. Okazało się, że nie byłem lepszy. Przestawianie ścian z rozwalonymi aztokami to norma – ten typ tak ma. Tak czy siak pospane w tym odcinku. Do 7 jakoś przemęczone wymęczone, mówię czas na śniadań. Ding dong, paski grozy wyświetliły się na telefonie eMa. Masz się stawić w robocie dzisiaj. Nie ma przeproś latarnia wzywa. Fok mi, no co zrobisz jak nic nie zrobisz. Jemy, misiaki i spadamy. Wybaczcie panowie, widzimy się na bank jeszcze w tym roku! Czas na Sulejów! za mostem!

Droga powrotna była równie dobra co i do Konina. 420km praktycznie 2ch pasów z lekką przerwą na kawałek warszawski. 4,5h z kawą i w domu. Braciaki w tym czasie zrobiły jeszcze jednego nura więc w tym punkcie ja się odmeldowywuję do zajezdni, pozostawiając was z Fabsem.

no to myk….

Dzień duo lipa – solo

Niedziela dzień drugi. Godziny poranne to te w których ze zmeczenia chrapaniem w nocy mojego kompana w końcu zasnalem. Puk puk do hotelowych drzwi, kto tam – policja….to nie żart, on tam pracuje. Otwieram słysze musimy jechać? Jak to ? Lubie szmaty na ryj ale nie o tej godzinie i nie takiej ilości, a podłoga dalej brudna. Na poważnie grupa polski B musiała szybko wracać z ziemi polski A do siebie na 14. Nie zadziałało magicznie brzmiące : Mariusz wróć. Pojechali tak jak my w drzwiach stali z anemicznym pytaniem wtf. Podaj bimber bo nie ogarnę. Święto się skończyło, został tylko Iron i jego sprute gacie. No nic pierwsza noc w kakadu i pierwsze śniadanie. 2 gwiazdki nurkowy hotelos. Ciepło, czysto i coś ciepłego z rana do buzi czego chcieć więcej?? Może snu? Spoko ale nie z nim 😉 Na śniadaniu niemce przelotem byli więc danke-bitte.

Wrażenie zrobiła na mnie ich fura, która poniżej taki niemiecki pussywagon ale nie 1.9 TDI w pasku. Sami zobaczcie (foto tej zgnilizny). Taka rodzina 100 euro plus. Spakowani i trochę ze łzą w oku opuściliśmy papugarnię i pojechaliśmy na Honię.

Odruch opuszczonego gniazda, strata brata i łkania nie opuścił już nas do końca. Na miejscu luz i blues. Cała Polska czytaj stolnica została w blokach bo na wsi organizowano tam nurkowe targi więc nie było braci słoików czy tambylców tu. Po prostu cisza i spokój. Z racji tego, że wczorajsze nury nie poszły tak jak powinny czyli jak zawsze, dziś plan jasno nakreślony. Faber nie zapierdalaj nie jesteś w lidlu. Iron nie zostawaj z tyłu to nie muzeum. Na tapecie przelot przez graty od 0-25m i wlot na ścianke wungla. Po minięciu Orlenu woda kozak-kosa. Przyjemny chłód 4 stopni, zimny okieć i można lecieć. Jak zaświeciłeś tak widziałeś. Klasyka gatunku tej destynacji i tego miejsca. Czarne złoto, płyty, graty i oczywiście czacha dymi już nad drabiną (foto iron swieczki i czacha). W oddali głębiej i dalej jakieś świateła.

 

 

 

 

Mówię chlipiąc to powinniśmy być my…DL squad ale nie robota was calling :D. Na ścianie można wszystko. Można zostać, można dobić na 30, m. Tam wszystko wygląda inaczej nawet Iron trochę młodziej. Chwilo trwaj aż wylecieliśmy na Mi 2, mi tam. Marzenie dnia poprzedniego Żelaznego chcę zobaczyć śmigło, chcę zobaczyć smigło. To zobaczył, a dobę wcześniej po rakiet fuel to je nawet miał 😀

 

 

 

 

 

Minuty mijały, azot dyfundował i mocz zaczął zaglądać do cewnika. Czaf wyjść. Na brzegu Piątki zbite, czikita na twarzy, że się udało. Kolejny sukces znowu żyjemy. Toć nury w tym roku jak złoto choć ilościowo jak na lekarstwo. A teraz wiadomo, że nie wszędzie można dostać ;). Ekipa wesołego Jeepa składa się w torby ikei i odjazd ku zachodzącemu słoncu torunia.

W tle mienił się jeszcze licheński minaret, a reka sciskala lichenska lekko gazowana.

To koniec. Danke- bitte. My tu jeszcze wrócimy.

 

ps. nasz wielkostopy małomózgi kolega pozostawił to.

Paweł wybacz nam, on jak już wspominałem jest niepełnosprawny…i w ogóle nie.
Dawit Obszczymur Faberze! Ćwicz ćwicz i jeszcze raz NIE!